sobota, 2 maja 2015

EPILOG


"Your love is my love and my love is your love"



Dni mijały, a każdy dzień przebiegał nam tak jak w normalnej rodzinie. Dzieci zaczęły dorastać, co wiązało się z tym, że zaczęły wyfruwać z naszego gniazda. Kuba ożenił się z Anią. Zbyszek jakoś to przetrawił mimo, że nadal nie podobało mu się to, że będzie rodziną z Czarnowskim. Nasza starsza córka Julia była zaręczona z Sebastianem Ignaczakiem....tak dokładnie tym-synem Krzyśka Ignaczaka. Będziemy mieć naprawdę siatkarską rodzinę. Czekamy tylko z kim nasza najmłodsza córka się zwiąże. Na razie widać, że coś ciągnie ją do młodszego z Kubiaków. Ile przez to Zibi z Michałem się sprzeczali jak dzieciaki kłóciły się. Z Monią miałyśmy niezły ubaw z nich. Bardzo dobrze jednak, że szybko im to przechodziło. Zobaczymy czy będzie z tego coś więcej czy jednak nic. Oczywiście, że nie obraziłabym się jakby było. Będziemy bardzo siatkarską rodziną. I to dosłownie. Ale wiem, że nic lepszego nie mogłoby mnie spotkać. Siatkarska rodzina to coś cudownego, zawsze na nią można liczyć i zawsze przy Tobie jest. I w ogóle nie ma presji na dzieci. ;p

Stałam właśnie przy szafce i trzymałam zdjęcie moich dzieci. Syn był bardzo podobny do Zbyszka, jedyne co ma po mnie to brązowe oczy. Starsza córka-Julia-jest jak ja. Włosy, oczy.... po prostu cała ja. Nasza najmłodsza córka-Kinga-jest mieszanką. Ma w sobie trochę mnie i trochę Zbyszka. Po mnie ma jedynie kolor włosów, a po Zbyszku kolor oczu, kontury twarzy i ten jego uśmiech. Dla mnie są cudowne.

  -Cudowne są. -mówi mi ktoś na ucho i obejmuje w talii przyciągając mocno do siebie. Dosłownie o tym samym pomyślałam przed chwilką...rzeczywiście są cudowne.
  -Wiem,bo nasze.-odpowiadam, odstawiam zdjęcie i odwracam się by móc pocałować męża. -jak minął dzień? -pytam, a ten opowiada mi wszystko co dzisiaj się zdarzyło.


ROK PÓŹNIEJ. SYLWESTER.

  -Mamo pośpiesz się!!-krzyczał do mnie syn z dołu.
  -No już Kuba! Już idę!-odpowiadam wychodząc z pokoju i powoli schodząc ze schodów.
  -Pięknie wyglądasz.-mówi.
  -Dobra, dobra. Lepiej powiedz gdzie zabieracie nas z tatą.
  -Spokojnie mamuś. Dowiesz się niedługo, a teraz chodź, bo się spóźnimy.-powiada. Zamykam drzwi naszego domu i wsiadam do auta gdzie czeka na mnie już Zbyszek i nasza córka.
  -A gdzie Kinga?-zapytałam.
  -Czeka na nas już na miejscu.-odpowiada Julka i odjeżdżamy spod domu.

Podróż trwa jakieś 40 minut. Zajeżdżamy pod dość duży pensjonat w górach. Dostrzegam przed nim mnóstwo samochodów stojących na parkingu.

  -Co to ma być?-pytam.
  -Mamo nie zadawaj tyle pytań.-odzywa się córka i wysiada, a my za nią.
  -17:00-odezwał się Kuba, a Julka kiwnęła głową.

Wzięli i założyli nam na oczy przepaski.

  -Spokojnie będzie dobrze.-mówi syn i oboje prowadzą nas w jakieś miejsce. Z tego co mogłam się zorientować weszliśmy do środka, bo zniknął chłód, a pojawiło się ciepło. 
  -Ściągniemy wam opaski w odpowiednim czasie.-odzywa się Julia i tak stoimy. Byłam ciekawa co nasze dzieci wykombinowały.


W tym momencie zaczyna grać muzyka i słyszę znajomy głos.....głos mojej córki która zaczęła śpiewać wraz z jakimś chłopakiem. Wtedy też opaski opadają nam z oczu, a ja widzę jak Kinga stoi na scenie wraz z Hubertem (Kubiakiem). Wyglądała ślicznie. Po mamusi odziedziczyła dryg do mody..no i głos również. Moją uwagę oderwało od dziewczyny lekkie zamieszanie na sali. Gdzie się nie obróciłam widziałam siatkarzy którzy tak jak i ja wraz ze Zbyszkiem zostaliśmy wprowadzeni do sali. Kiedy tylko wśród nich zobaczyłam Wiśnię, nie mogłam powstrzymać się by nie podejść do niego i się przytulić. Tak dawno się nie widzieliśmy.

  -Tęskniłam.-szepczę mu na ucho, kiedy obejmuję go mocno za szyję.
  -Ja też Martuś.-mówi, a ja czuje jak łzy płyną mi po policzku. Za chwilę nad jego ramieniem widzę Kurka i szybko idę do tego siatkarza...a teraz raczej już byłego siatkarza. Zauważam, że na scenę dochodzi dwóch chłopaków. Poznaję w nich Oliwiera (Winiarskiego) i Igora (Ruciaka). W tłumie dostrzegałam kolejnych siatkarzy. Każdy witał się z każdym, a w tym samym czasie nasze dzieci wykonywały piosenkę. Na scenie pojawiła się Oliwia (Zagumny) i Karol (Kosok). Stanęliśmy wszyscy przed sceną, objęliśmy się i podziwialiśmy występ naszych dzieci do których jeszcze dołączyli: Ola (Żygadło), Karolina (Wiśniewska), Sara (Nowakowska), Dominika (Ignaczak), Marcin (Zatorski),Szymon (Kurek) i Kacper (Jarosz). Była to idealna piosenka która opisywała stosunki naszej siatkarskiej rodziny. Mimo, że nie widzieliśmy się z niektórymi dość długo byliśmy dla nich w każdym momencie. Gdy nasze dzieci skończyły na scenę wszedł Igła.

  -Cieszę się, że wszyscy tutaj dotarliśmy. Jak widać trochę lat już upłynęło od ostatniego takiego naszego spotkania, latka też nam lecą.-mówi Krzysiek, a my śmiejemy się.- Jednak mam coś dla was jeszcze. Dzieciaki przedstawiły mi pomysł i poprosiły o zrobienie czegoś. A mianowicie tego.....Seba dawaj!-krzyczy Igła i schodzi nieco na bok, a na ścianie z rzutnika wyświetla nam się napis. NASZA SIATKARSKA RODZINA. Był to filmik stworzony z tego co nagrywał Igła, nasze zdjęcia, chwile radości i smutku, miłości i nienawiści. Kiedy ukazała się scena gdy kłócę się ze Zbyszkiem mocno ścisnęłam go za dłoń i śmiałam się z tego wraz z nim. Byliśmy wtedy tacy młodzi. Z perspektywy czasu to wszystko było dla mnie takie śmieszne...te nasze wyzwiska i zakłady. Wtedy to jednak, ani ja, ani pewnie Zbyszek nie odbieraliśmy tego jako zabawy, a wręcz odwrotnie było to dla nas poważne. Teraz wiem czemu chłopaki mieli z tego często taki ubaw.

  -To chciałem wam pokazać właśnie. To, że tak jak zaśpiewały nasze dzieci "Twoja miłość to moja miłość, a moja miłość to Twoja miłość".....moją miłością jest siatkówka, oczywiście bez obrazy Kochanie-zwrócił się do swojej żony.- Ty jesteś moją największą miłość, ale dobrze wiesz, że ją też kocham. Ale to jest właśnie moja miłość, tak jak i każdego z nas do tej pięknej dyscypliny....naszą wspólną miłością jest siatkówka. To ona nas połączyła i sprawiła, że jesteśmy tutaj, że się w ogóle poznaliśmy, że jesteśmy dla siebie wszystkim... Ale też dzięki jednej osobie mamy taki kontakt. Nigdy wcześniej...w jakimkolwiek okresie grałem w reprezentacji nie było jak w tym naszym....kiedy wszyscy tu obecni graliśmy razem. Bo bez niej nie byłoby to samo. Tak Martuś! Chodzi mi o Ciebie.-mówi i spogląda na mnie.-Nie bylibyśmy zżyci gdyby nie Ty. Chociaż różnie to bywało między nami, a Tobą, to bardzo się cieszyliśmy że pracowałaś z nami....troszczyłaś się o nas, pomagałaś, a jak trzeba było to i wygarnęłaś bez owijania to co trzeba...byśmy wzięli się w garść. Ty nas motywowałaś. Byłaś naszą przyjaciółką....byłaś częścią naszej drużyny. Bez Ciebie daleko byśmy nie zaszli. Cieszę się bardzo...ba myślę, że nie skłamię jak powiem też w imieniu chłopaków, że wszyscy bardzo się cieszymy że mieliśmy okazję Cię poznać.-mówił tak pięknie, że z moich oczu płynęły łzy.-Sprawiłaś, że przebywanie na zgrupowaniu nie było takie nudne....a wręcz przeciwnie było najlepsze. Przyznaję, że czasem nie mogłem doczekać się, aż tam pojedziemy....wtedy dopiero zaczynało się tam dziać. Nie raz mieliśmy tyle problemów a Ty zawsze wiedziałaś jak to rozwiązać...nigdy nie bałaś się niczego. Podziwialiśmy Cię, że byłaś wśród nas jedna....jedna kobieta i nie zwariowałaś, a można powiedzieć, że to my zwariowaliśmy przez Ciebie....Zgrupowania bez Ciebie już nie były tym samym....poza tym kogokolwiek brakowało lub gdy pojawiał się ktoś nowy.....to już nie było to samo. Nadal tworzyliśmy drużynę, ale już nie taką samą. My wszyscy...Zawsze....i to na zawsze będziemy dla siebie rodziną, bo tyle czasu co spędziliśmy razem, nie spędził nikt, zawsze będziemy dla siebie wsparciem, czy to w radości czy w smutku. Jesteśmy wielką siatkarską rodziną! My wszyscy tutaj zgromadzeni. I mimo, że kiedyś jak graliśmy razem, nie raz było tak, że mieliśmy siebie dość, z chęcią byśmy się pozabijali, ale jedno za drugim poszło by w ogień, nie ważne kiedy, jak i gdzie. I to jest wspaniałe, bo "Rozdzielenie nas zajęłoby wieczność. I nawet bardzo silni i mocni ludzie nie mogliby nas powstrzymać"- zakończył słowami piosenki Krzysiek, a wszyscy bili mu brawo. To było takie prawdziwe. Bo pomimo, że rzadko się spotykaliśmy ze sobą to nie traciliśmy kontaktu czy to telefonicznego czy przez internet. Ale teraz....teraz byliśmy wszyscy w komplecie. Razem w jednym miejscu. Moja ukochana reprezentacja.

Dzieci wzięły i ulotniły się zostawiając nas samych. Nie mogliśmy się po prostu nagadać. Nim się obejrzeliśmy dochodziła północ. Założyliśmy na siebie kurtki i wyszliśmy na dwór by powitać nowy rok. Chłopaki wzięli szampany, a my z dziewczynami przygotowane kieliszki. Nasze dzieci pomyślały o wszystkim. Są takie cudowne. Nadeszło głośne odliczanie.

  -10!...9!...8!...7!...6!...5!...4!...3!...2!...1!..0! Szczęśliwego Nowego Roku!-krzyknęliśmy wszyscy, a mężczyźni rozlali do kieliszków szampany. Zaczęliśmy składać sobie wszyscy życzenia. Podeszłam na końcu do męża, pocałowałam namiętnie w usta i przytuliłam się do niego. Staliśmy tak wszyscy i obserwowaliśmy rozbłyskujące na niebie fajerwerki. A ja.....ja miałam tylko jedno marzenie.

                                        Niech ta chwila trwa jak najdłużej i nigdy się nie kończy.


_________________________________________________________________________________

I tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca opowiadania. Ta piosenka była głównym motywem pisania epilogu. Jak możecie zauważyć nawet nazwa bloga jest słowami piosenki. Tak miało być. Gdy tylko ją usłyszałam wiedziałam, że to będzie adres bloga jak i główna inspiracja całej historii :).....Ciężko i to jeszcze jak bardzo jest mi się z wami pożegnać. To był mój pierwszy blog, więc mam do niego duży sentyment....tak jak każdy do swojego pierwszego opowiadania..może nie idealnego, ale jednak wspaniałego i wyjątkowego. Przepraszam was przede wszystkim za długie czekanie na kolejne rozdziały. Czasem jak wena opuszczała to nie chciała wrócić z powrotem i było mi ciężko sklecić rozdział.

Dziękuję za tyle wyświetleń. Dziękuję za komentarze.Dziękuję tym co byli i przede wszystkim tym co są nadal. Z wielką radością pisałam dla was to opowiadanie. Dziękuję Kochani bardzo! :* <3

Na chwilę obecną kończę z pisaniem z blogów. Chciałabym tutaj jeszcze wrócić z czymś nowym. Nawet zrodził się już pomysł i powstał prolog, ale na razie nic poza tym.;)


I ostatnia moja prośba. Chciałabym aby pod tym epilogiem każdy kto był, czytał, ale nie komentował by zostawił po sobie ślad. Naprawdę chciałabym wiedzieć ile osób śledziło losy bohaterów. :)

Trzymajcie się Kochane :* :* :)



P.S. Jeśli ktoś tutaj trafi w niedalekiej przyszłości...to również niech zostawi komentarz po przeczytaniu tej historii pod tym rozdziałem. ;)


P.S.2 MISTRZ MISTRZ RESOVIA!!! :* :D



sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 137


"Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zaw­sze pow­ra­ca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją te­raźniej­szość jak i przyszłość." 



Rano obudziłam się z takimi dziwnymi uczuciami....jakby ten poród i dziecko mi się przyśniło. Spojrzałam w bok i zobaczyłam mojego kochanego synka który smacznie spał. Wstałam i poszłam do toalety, a gdy wróciłam Kubuś już nie spał.

  -Cześć kruszynko. Wyspałeś się?-pytam biorąc go na ręce i siadając z nim na łóżku.-jesteś taki piękny.- Położyłam się wraz z nim i przystawiłam do piersi. Mały jakby mógł to by tylko jadł i spał.

Reszta dnia minęła dość spokojnie.Koło 14:00 wpadły dziewczyny Iwona,Monia,Malwina i Hania. Nie mogły nacieszyć się dzieckiem. Zmęczone szybko zasnęło, a ja mogłam pogadać troszkę z przyjaciółkami. W między czasie karmiłam Kubusia jak się obudził i dalej wracałyśmy do plotkowania. O 18:00 zebrały się już i pojechały dopingować chłopaków na sali. Mi pozostało jedynie oglądanie ich wyczynów przed telewizorem. Zmierzyli się z Niemcami w finale. Nie było łatwo, ale zdołali wygrać ten mecz 3:2. Bardzo z tego się cieszyli,a mój mąż został najlepiej punktującym. Wczorajszy mecz podciągnął mu statystyki. Po spotkaniu, paru siatkarzy pojawiło się u mnie. Mój mąż nie odstępował synka nawet na moment. Dopiero gdy chłopaki go wyciągnęli,pożegnał się z nami i poszedł świętować.



Po tygodniu zostałam wypisana ze szpitala i nareszcie z Kubą mogliśmy wrócić do domu do Rzeszowa. Tam jak się okazało czekali i moi i Zbyszka rodzice. Skakali nad wnukiem przez cały czas. Sezon reprezentacyjny skończył się, więc mój mąż miał dla nas dużo czasu. Gdy w końcu rozpoczęła się Plusliga wzięłam sobie urlop na zajęcie się maluszkiem. W domu nie przebywałam sama, bo  często odwiedzały mnie dziewczyny jak miały czas. Cieszyłam się bardzo gdy wpadała do nas Monia, gdyż wraz z Kubiakiem przenieśli się do Rzeszowa. Misiek dostał propozycję grania w Resovii i zgodził się na to. Najlepsze w tym było to, że mieszkali niedaleko nas tak samo jak Ignaczakowie.




Po 5 miesiącach wróciłam już do pracy. W czasie meczów albo zabierałam małego ze sobą i zajmowały się nim Iwona i Ola, albo zostawał z opiekunką. Był naszym oczkiem w głowie. Jak nadszedł sezon reprezentacyjny Zibi dostał powołanie, a ja miałam możliwość dalszej pracy. Trener bardzo chciał bym dalej z nim współpracowała. Ja bardzo chciałam, ale było jedno ale. Miałam teraz dziecko i nie mogłam na kilka miesięcy wyjechać i go zostawić. Dostałam zgodę na wyjazdy z dzieckiem. Bardzo się z tego cieszyłam. Mały bardzo często przebywał na sali z nami wszystkimi. Wujek Krzysiek bardzo, ale to bardzo lubił wsadzać go do koszyka z piłkami. Kubuś bawił się, ja pracowałam, a chłopaki trenowali.

  -Zibi co wy robicie?!-krzyczę gdy widzę jak wraz Ruciakiem unoszą go do góry do siatki.-Chyba was pogrzało trochę. Zostawcie małego i idźcie pod prysznic.
  -No za chwilę Kochanie. -i uśmiecha się do mnie. 

Co ja się z nimi mam. Siatkarze uwielbiają go porywać i się z nim bawić. Ja to przeważnie jestem przestraszona jak wiem, że przed chwilą tutaj był, a już go nie ma. Wtedy nagle słyszę jego śmiech i idę w tamtą stronę. I co widzę?  Jak bawi się z siatkarzami...raz z Igłą, raz z Winiarskim ,albo z Bartkiem lub innym. Najśmieszniejsze było jak kiedyś porwali mi dziecko jak pracowałam akurat. Wyszłam by zobaczyć co porabiają i nie mogłam po prostu opanować śmiechu gdy zobaczyłam jak moje dziecko na czworaka wraz z Nowakowskim ścigają się goniąc piłkę. Pokręciłam głową i z uśmiechem wróciłam do pokoju dokończyć analizę. Sezon reprezentacyjny wyszedł nam super. Zdobyliśmy medale na dwóch imprezach. A po tym wszystkim dość smutny powrót do domu, bo uwielbiałam jeździć na zgrupowania i spotykać się z chłopakami. Całą rodziną wyjechaliśmy nad morze by odpocząć. I w październiku wszystko zaczynało się od początku.


KILKANAŚCIE LAT PÓŹNIEJ

Lata mijały bardzo szybko. Urodziłam jeszcze dwójkę dzieci. Dwie piękne córeczki. Był między nimi rok różnicy. Oczywiście najmłodsza z nich była córeczką tatusia. Zibi skończył karierę zawodniczą i próbował sił w trenerce. Wpierw zaproponowano mu prowadzenie młodzieży Asseco Resovii Rzeszów.  Po roku Igła objął drużynę z Rzeszowa i chciał by Bartman pomógł mu w jej prowadzeniu. Mój mąż był zachwycony tym nowym wyzwaniem. Ale jak się okazało świetnie we dwójkę sobie radzili. Ja nie pracowałam już jako statystyk w reprezentacji. Pomagałam czasem w Resovii, ale już coraz mniej. Mieli młodego nowego statystyka, a ja byłam jego mentorką i idolką, tak jak kiedyś moim Oskar. Nasz syn grał w siatkówkę jak i nasza starsza córka. Najmłodsza z nich postawiła na taniec. Była naprawdę fantastyczna. Uwielbiałam patrzeć jak to robi, bo przypominała mi się moja przygoda z tańcem. To było coś cudownego. Stałam właśnie w kuchni i gotowałam obiad, gdy do pomieszczenia wparował Kuba.

  -Cześć mamuś.-mówi, całuje mnie w policzek i podchodzi do lodówki by wyciągnąć z niej sok.
  -Kuba tylko szklanka!
  -No dobra.-odpowiada i słyszę jak nalewa napoju do naczynia.-dzisiaj Ania wpadnie na obiad.-słyszę.
  -Dobrze Skarbie. Przecież wiesz że Ania jest tutaj mile widziana. W końcu to Twoja dziewczyna.-odpowiadam i odwracam się do niego.
  -Wiem. Teraz lecę, bo zaraz kończy trening, odwiozę ją do domu i będziemy.
  -Okej. Przygotuję dodatkowe nakrycie.
  -Dzięki mamo.-odpowiada i szybko znika.
  -A ten co tak szybko jak strzała?-ktoś mówi, a ja odwracam się by spojrzeć na mojego męża.- Albo poczekaj niech zgadnę.....Ania pewnie.
  -No a kto inny.-odpowiadam, a ten podchodzi i całuje mnie w usta.
  -Ślicznie wyglądasz.
  -Misiek...
  -No co? Nie mogę prawić komplementów mojej pięknej żonie?-zapytał.
  -Pewnie, że możesz.-mówię i zarzucam mu ręce na szyje, obejmuje i całuję w usta.
  -Co ta miłość robi z ludźmi.-uśmiecha się i wyjmuje talerze z szafki by po chwili rozstawić je na stole.

Ania to dziewczyna Kuby. Poznał ją kiedyś na jakimś treningu. Uczy się tutaj i trenuje. Z tego co wiem to przeniosła się stąd z Kędzierzyna. Tak wiele dobrych wspomnień mam z tamtego miasta. Po godzinie wszyscy razem siedzieliśmy przy jednym stole i spożywaliśmy posiłek. Po wszystkim najmłodsza córka posprzątała i uciekła do siebie do pokoju. Wieczorem gdy leżeliśmy już ze Zbyszkiem w łóżku wpadł do nas syn.

  -No co tam młody?-zapytał Bartman.
  -Jest taka sprawa. Jutro przyjeżdżają do Rzeszowa rodzice Ani i chcieli was poznać.
  -Nas? Czemu?-pytam zaciekawiona.
  -Ania dużo opowiadała im o was i chcieli was poznać.

Popatrzyliśmy na siebie z Zibim, a potem na Kubę.

  -Dobrze....o której i gdzie?-pytam.
  -Pojedziemy razem.
  -Denerwujesz się trochę stary co?-śmieje się Zbyszek i szturcha go w ramię.
  -Tato weź przestań....
  -No co? Jeszcze nie poznałeś jej rodziców?
  -Nie miałem kiedy....dzięki wam naprawdę. Kocham was.-i szybko znika. Pokręciłam tylko głową i położyliśmy się spać.

Dzień minął nam bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy wsiadaliśmy właśnie do auta z synem. Ubrałam się ładnie, umalowałam oraz uczesałam. Nie chciałam się też za bardzo stroić. W końcu to tylko kolacja. Kiedy weszliśmy do środka z dala zauważyłam Anię. Podeszliśmy do stolika przy którym siedziała wraz z rodzicami. Kobieta odwróciła się do nas i przywitała. Mężczyzna wstał i wyprostował się. Dość wysoki był nie powiem. Jednak gdy się odwrócił uśmiech z mej twarzy znikł w jednej chwili. Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Przecież....przecież to nie jest prawda.

  -Patryk?-zapytałam.
  -Marta.....kope lat.-odpowiada.
  -Tak.-mówię.
  -To wy się znacie?-zapytał Kuba.
  -Trochę tak.-odpowiadam mu.
  -Trochę bardziej niż trochę.-poprawia mnie Patryk.
  -Kurczę nie wiedziałem, że się znacie.-odzywa się mój syn.
  -Nie wiedziałam, że to Twoja córka.-patrzę na Czarnowskiego i mówię.
  -Nazwisko nic Ci nie mówiło?-zapytał.

Właściwie to  Kuba rzadko wspominał jej nazwisko, poza tym jak napomknął raz czy dwa to skąd miałam wiedzieć, że to jego córka. Mało ludzi jest o takim nazwisku?

  -Mało ludzi jest którzy mają tak na nazwisko?-odpowiadam mu pytaniem na pytanie.
  -Może usiądziemy do stołu?-przerwał nam rozmowę mój mąż czym wybawił mnie z tej nieprzyjemnej dość rozmowy. To będzie straszna kolacja.
  -Nic się nie zmieniłaś.-powiedział Patryk w moją stronę.
  -Ty też.-odpowiedziałam, posłałam mu nikły uśmiech i spojrzałam w kartę dań.

Jakoś ta rozmowa szła. Jej mama była przesympatyczna, ale Patryk.....dziwnie się dzisiaj zachowywał. W którymś momencie usłyszałam jak Zbyszek przeprasza i odchodzi od stołu. Gdy przez dłuższą chwile nie wraca, przepraszam też ich na chwilę i idę do niego. Stoi w łazience opierając się o zlew.

  -Zibi....-mówię i kładę mu dłoń na ramieniu.
  -Marta....ja nie mogę....on mnie tak wkurza. Patrzy się na Ciebie, to jak z Tobą rozmawia. Zaraz coś mnie trafi i mu przyłożę.
  -Skarbie przestań. Nie mów tak. Nie warto tego robić. Może on specjalnie to robi, chce Cię wyprowadzić z równowagi....nie możesz się dać tak łatwo.
  -Ale Martuś....
  -Nie! Z nim to sprawa zamknięta. Wybrałam Cię i Cię strasznie kocham.
  -Ja Ciebie też.....ale nie chcę, by mój syn zadawał się z jego córką.
  -Że co?!-pytam z niedowierzaniem.
  -To co słyszałaś.
  -Nie Zibi! Ja się na to nie zgadzam! Jeśli on kocha Anię to nie zabronię mu z nią być. Poza tym on ma dopiero 18 lat. Przecież jeszcze tyle przed nim. Może inną znajdzie... A jak nie to ja zaakceptuję jego wybór.
  -Ale ja nie potrafię wyobrazić sobie, że kiedyś moglibyśmy być rodziną z nim....Nie!!!
  -Zbyszek nie wybiegaj tak w przyszłość bardzo. Wracamy.-odpowiadam i wychodzę z męskiej toalety.

Kiedy siadamy przy stole panuje niezręczna cisza. Wszyscy jemy przyniesiony nam posiłek, ale nikt nic nie mówi. W końcu odzywa się mój syn.

  -Nikt nie chce mówić więc ja zacznę. Po prostu dłużej nie mogę już. Nie wiemy z Anią o co wam chodzi. Nikt nam nic nie mówi. Dziwnie się zachowujecie wszyscy. Miał być miły wieczór, a na razie na taki się nie zapowiada. Mamo? Tato? Powiecie coś?-i spojrzał na nas.
  -Byliśmy z Martą kiedyś parą.-odzywa się po dłuższej chwili Patryk.
  -Co?!-patrzy na mnie syn wraz z Anią, a potem na jej tatę.
  -Mamo to prawda?-pyta Kuba.
  -Tak. Ale to było dawno temu.
  -Po prostu nie wierze.-komentuje to mój syn.-Wy razem? A teraz ja i Ania?
  -Widocznie ja z Martą nie byliśmy sobie pisani, ale gdzieś tam było zapisane, że jeszcze kiedyś się spotkamy....nie spodziewałem się, że w takich okolicznościach. Moja córka z jej synem. Jednak coś nas do siebie ciągnie.

Widziałam jak w Zibim się gotowało.
  -Przepraszam.-powiedział i wyszedł z restauracji. Wstałam, ale Patryk powstrzymał mnie.
  -Ja pójdę. Musimy coś sobie z nim wyjaśnić.

Nie byłam tego pewna, ale zaufałam mężczyźnie. Zostaliśmy przy stole we czwórkę.

  -Przepraszam bardzo za mojego męża.-odzywam się pierwsza.
  -Ja za swojego też.-mówi kobieta.
  -Nie masz za co. To wszystko moja wina.
  -Marta przestań. Nie jest wcale Twoja wina. To oni mają  z tym jakiś problem.....obaj....widocznie przez to wszystko co między wami było.-mówi mama Ani.
  -Wiesz o wszystkim?-zapytałam.
  -Pewnie o wszystkim nie, ale Patryk opowiedział mi troszkę.

Nie wiedziałam co powiedzieć.

  -Kuba... proszę idź sprawdź co z nimi.-mówię, bo zaczynałam się martwić, że tak długo nie wracali. Po dosłownie 5 minutach przybiega mój syn i mówi byśmy poprosiły o lód i wyszły natychmiast na zewnątrz. Poprosiłam kelnera o dwa woreczki lodu, a w tym czasie mama Ani płaciła za kolację. Obie wyszłyśmy i zobaczyłyśmy naszych mężów, siedzących na murku, całych poobijanych, w rozdartych ubraniach i zakrwawionych. Podbiegłyśmy od razu do nich i dałam im po woreczku z lodem.

  -Jesteście nie normalni wiecie?!!-krzyczałam.
  -Kochanie przepraszamy.-odzywa się mój mąż lekko krzywiąc się.
  -Musieliśmy sobie z Zibim wyjaśnić parę spraw.-mówi Patryk.
  -I jak?-pytam.
  -Przyjaciółmi raczej nie będziemy, ale może aż tak źle nie będzie.-mówi Zbyszek.
  -Z wami gorzej jak z dziećmi.-patrzę na nich i odwracam się by iść do auta. Miałam ochotę płakać. Wtedy ktoś złapał mnie za przedramię i pociągnął tak, że odwróciłam się do tej osoby przodem.
  -Czego chcesz?!-zapytałam męża.
  -Proszę nie rób tego.
  -Naprawdę musiałeś się z nim bić? Po co?
  -Bo gadaliśmy, byłem wkurzony i musiałem. Musiałem zrobić to co kiedyś chciałem.
  -Ale pamiętasz.....to wtedy dzięki niemu się pogodziliśmy, bo przyszedł do Ciebie.
  -Tak Skarbie. Był....wysłuchałem go i to wszystko. Nie rozmawiałem z nim o tym. Wysłuchałem tego co miał do powiedzenia i wyprosiłem go. Nie lubię go po prostu i tyle.
  -Dlaczego?....powiedz mi dlaczego tak go nie lubisz?!-zapytałam niemal krzycząc.
  -Bo bałem się i wciąż się boję, że może mi Cię odebrać. To była Twoja pierwsza miłość....zawsze zostają jakieś tam uczucia.
  -Zbyszek....był moją miłością, a teraz to Ty nią jesteś. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez Ciebie. Tak Cię kocham, że nawet sobie nie wyobrażasz.
  -Jeszcze jak on mówił o tym przeznaczeniu...
  -I co z tego? Nie widzisz, że te przeznaczenie skierowało mnie tutaj gdzie teraz jestem?... Z Tobą! Nie z nim. Nie mi i jemu, było pisane "i żyli długo i szczęśliwie", ale kto wie czy naszym dzieciom akurat nie będzie.
  -Przepraszam Skarbie. Przepraszam strasznie.-mówi przytulając mnie.
  -Nie mnie przepraszaj. Tylko dzieci. Te dzisiejsze spotkanie zamiast przebiegać w jakiejś miłej atmosferze, które miało służyć do poznania się naszych rodzin, zrodziło się w wyciągnie naszych brudów z przeszłości. Powrót do tego wszystkiego. To one są dzisiaj najbardziej poszkodowane, a nie ja.
  -Wiem Słońce.

Wróciliśmy do reszty, a mężczyźni przeprosili dzieciaki. Zibi również wyciągnął rękę do Patryka i pogodzili się. Rozdzieliśmy się i wróciliśmy do domu. Ten wieczór na długo zostanie nam w pamięci.

_________________________________________________________________________________

Hej wszystkim :) No co tu dużo mówić... mam nadzieję, że spodoba się wam ten rozdział.  Nowy postaram się dodać już niedługo. Będzie to ważny rozdział, gdyż będzie to EPILOG. Tak dobrze widzicie. Nadszedł koniec tego bloga. Właściwie to jeszcze nie, bo został jeden rozdział. Także..... do zobaczenia :* :* Komentujcie :*

poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 136



"To łaskotanie w brzuchu, którego nigdy się nie zapomni, przybrało ludzką postać."



Zauważyłam panikę w oczach dziewczyny, lecz widziałam jak próbuje się ogarnąć.

  -Ja....zamówię taksówkę, a ty.....weź...moją torbę-mówię i wskazuje miejsce jej położenia.


(…)

Długo na taksówkę nie czekamy. Mężczyzna pomaga mi wsiąść do auta,a Monika siada obok.

  -Szybko do szpitala!-mówi zdenerwowana, a kierowca rusza.-Oddychaj głęboko-i mocno ściska mnie za rękę.
  -A skąd wiesz, że muszę to robić?-pytam starając się uspokoić ją trochę.
  -Wiesz....ogląda się chirurgów i doktora House-i obie zaczynamy się śmiać. 

W myślach boję się.....boję się tylko, że Zbyszek nie będzie mógł być przy mnie. Po 5 minutach zajeżdżamy pod szpital. Facet szybko biegnie do szpitala, a przyjaciółka pomaga mi wysiąść. Kierujemy się w stronę wejścia, gdy nagle widzimy pielęgniarkę z wózkiem. Od razu zajmuję się mną. Nim jednak odjeżdżamy łapię Monikę za rękę.

  -Powiedz Zbyszkowi, że to już. Bardzo chciał przy tym być.
  -Teraz?!-pyta
  -Tak.

I odjeżdżam na wózku.

***

Przykładam rękę do czoła i chodzę w tą i z powrotem. Co ja mam zrobić?! Jednak wiem, że nie mogę teraz zostawić tak tego. Udaję się znów do taksówki którą tu przyjechałam.

  -Na halę szybko!-mówię, a on wciska gaz do dechy.


***

Przebrali mnie w tą szatę szpitalną. Brrr..... wyglądam w niej okropnie. Lekarz stwierdził, że jest jeszcze za małe rozwarcie...Czy on nie rozumie, że ja już prawię czuję jak dziecko samo się pcha?

  -Rozwarcie 7 cm!-słyszę głos pielęgniarki która krzyczy.
  -Dobrze...jeszcze chwila.

Pielęgniarka uspokajała mnie i oddech.

  -A mąż będzie?-spytała.
  -Jak skończy to będzie.- odpowiadam wciągając powoli powietrze.
  -Czym się zajmuje?
  -Chce pani to wiedzieć, bo wie kim jest czy po prostu zagadać mnie?-pytam i spoglądam na nią. Kobieta uśmiecha się i odpowiada od razu:
  -By panią zagadać- ja wtedy również uśmiecham się. Gdy patrzyłam na nią jakoś spokojniej i bezpieczniej się czułam.
  -Ma teraz mecz-odpowiadam, a ona z lekkim zdziwieniem patrzy na mnie -jest siatkarzem, ale domyśliła się pewnie pani po moim nazwisku.
  -Sądziłam, że to tylko zbieg okoliczności....czyli, że jest pani żoną Zbyszka Bartmana?
  -Tak....mogłabym jednak prosić o dyskrecję. Nie mam ochoty potem czytać o sobie w internecie.
  -Oczywiście.

***

Gdy zajeżdżamy pod halę wybiegam z taksówki. Wracam się po chwili i mówię do kierowcy.

  -Niech pan zaczeka tutaj i wezwie drugą!-odpowiadam i rzucam mu pieniądze na siedzenie.

Biegiem wpadam do środka budynku. Mam mały problem z dojściem na główną salę. Doprowadza mnie jednak do niej hałas. Teraz dopiero zaczyna się problem. Nie wzięłam ze sobą wejściówek, biletów czy tam czego jeszcze co załatwił mi Michał. Chcę wejść na salę jednak zatrzymuje mnie ochroniarz.

  -Proszę o bilet-mówi niskim głosem
  -Nie mam teraz! Ale to naprawdę bardzo ważne! Ja tylko na chwilę do siatkarzy mam sprawę!-krzyczę i denerwuję się.
  -Nic z tego panienko.
  -Jestem narzeczoną Michała Kubiaka!-mówię, mimo iż nie lubię załatwiać w ten sposób spraw.
  -Taaak, a ja chłopakiem Ani Werbliśnkiej-powiedział kpiąco i zaśmiał się.
  -Ja naprawdę nie mam czasu!-przepycham się pod jego ramieniem i wbiegam na halę.

Facet krzyczy i goni mnie. Uciekam w publiczności jednak widzę jak teraz we trzech biegną. Szybko lokalizuję to gdzie znajdują się nasi siatkarze i udaję się w ich stronę. Najgorsze jednak jest to, że i Bartman i Kubiak są na boisku. Podbiegam dosyć blisko, ale zostaję złapana przez goryla. Wierzgam nogami i rękami próbując się wyrwać. Tylko nie teraz! Ostatnie co mi pozostaje, co mieć nadzieję, że gdy będę krzyczeć, któryś z chłopaków stojących w kwadracie usłyszy mnie.

  -Jarosz!...Jarosz!-krzyczę z całych sił. Gdyż ten znajduje się najbliżej. Jednak w takim gwarze ciężko jest cokolwiek usłyszeć. Niespodziewanie jednak odwraca się Kurek i zatrzymuje na mnie wzrok. Bardzo szybko reaguje podbiegając do band.
  -Proszę ją puścić!-mówi Kurek.
  -Żadna napalona fanka?-pyta ochroniarz
  -Nie....druga połówka jednego z siatkarzy-mówiąc to uśmiecha się do mnie.

Koleś przeprasza i puszcza mnie.

  -Co jest Monia?!-pyta próbując przekrzyczeć publiczność.
  -Marta.....Zbyszek....-mówię co drugie słowo próbując złapać oddech.
  -O co chodzi?!
  -Marta jest w szpitalu! Zaczęła rodzić!-krzyczę, a on robi wielkie oczy.
  -Już?!-pyta
  -Tak. Jadę prosto ze szpitala. Ona chce...i on też chce być przy narodzinach, więc jestem!
  -Kurczę!-i łapie się chłopak za głowę.
  -Co?!
  -Zibi nie może opuścić hali w trakcie meczu!-mówi.
  -Mam tylko przekazać to, i wracam tam!
  -Zobaczę co da się zrobić, bo wiem, że chłopak bardzo chce być przy narodzinach. Cały czas o tym mówi.-odpowiada mi Bartek.
  -No właśnie....w takim razie jeśli mu się uda przed halą stoi taksówka która na niego będzie czekać i zawiezie go na miejsce, tylko sam musi zapłacić gdyż nie wzięłam tyle kasy.....ja jadę!-mówię.
  -Nie martw się tym tylko leć do niej już.
  -Okej. To na razie.
  -Pa.

Wybiegam z hali i biegnę do taksówki którą przyjechałam.

  -Gdy jeden z siatkarzy wybiegnie ma pan go zawieść do szpitala-mówię bardzo szybko.-Choćby nie wiem ile miałby pan stać, ma pan na niego czekać dobrze?
  -Dobrze....Do tego szpitala mam go zawieść gdzie tą ciężarną wieźliśmy?
  -Tak....a teraz przepraszam, ale muszę iść.

Wsiadam do drugiej z taksówek i jadę z powrotem do szpitala.

***

Wracam do kwadratu.

  -Kuraś co jest? Co Monia tu robiła?-pyta Grzesiek.
  -Nie uwierzysz...-tylko na tyle teraz mnie stać. Odwracam głowę i patrzę na niego.- Będziemy mieć nowego członka w reprezentacji.-mówię i unoszę kącik ust do góry.
  -Jak to?! O czym ty mówisz?-zapytał Wiśnia który przysłuchiwał się całej rozmowie
  -Marta właśnie rodzi.-odpowiadam spokojnie, by po w chwili cały kwadrat patrzył na mnie.
  -Czy dobrze słyszymy?- chcąc upewnić się zadaje pytanie Ruciak
  -Tak...Monika wróciła do szpitala, bo Marta już rodzi, albo dopiero zaczyna...nie wiem. Wiem tylko to, że dziecko pcha się już na świat i teraz tam powinien być Zbyszek.-odpowiadam i wszyscy patrzymy na tablicę z wynikiem. Prowadzimy z Bułgarią w drugim secie 10:6.
  -Powinniśmy mu powiedzieć-przerywa ciszę między nami Winiarski.- To jest wielkie wydarzenie w życiu faceta....Chciałem też być przy tym jak mój syn się rodził, jednak nie mogłem, gdyż znajdowałem się jakieś 2000 km od nich, a on.....on ma żonę pod ręką, jakieś 5-10 km od hali! Chłopaki poza tym to jest dla niego ważne..
  -Ale przecież wiemy, że....-przerywa wypowiedź Winiara Zati.
  -Ja.....gdybyście wy o wszystkim wiedzieli i mi o tym nie powiedzieli nigdy nie wybaczyłbym wam tego! Więc sądzę, że trzeba to wpierw zakomunikować trenerowi wszystko.-odpowiada, a my wszyscy zgodnie zgadzamy się z tym.

Biorę na siebie wszystko i podchodzę do ławki trenerskiej, którzy siedzą na krzesłach. Gdy mówię im o tym szczęśliwie wpadają sobie w ramiona. Zdezorientowany lekko patrzę na nich niepewnie.

  -Ale to pewne?-pyta jeden z nich
  -Tak, narzeczona Kubiaka przyjechała tu po to specjalnie.....w takim razie co zrobimy z tym?-pytam, a oni spoglądają na siebie. To chyba nie wróżyło nic dobrego.
  -Trzeba mu raczej o tym powiedzieć-odpowiada spokojnie trener.
  -Teraz?
  -Nie....jak tylko nadejdzie przerwa techniczna....powiesz mu to.
  -Dobrze-odpowiadam

Przerwa następuje bardzo szybko. Gdy tylko chłopaki schodzą z boiska od razu łapię Zibiego.

  -Gratuluję-mówię.

Nie wiedząc o co chodzi patrzy na mnie jak na głupka.

  -Gratuluję ci!
  -Kuraś przejdź do rzeczy!-krzyczy mi niemal do ucha. 
  -Marta jest w szpitalu i rodzi-mówię, a on przez chwilę stoi z niedowierzaniem na twarzy.
  -Ale jaakk to?-pyta.- Termin ma dopiero za 2 tygodnie.
  -Monia była tu żeby przekazać wszystko. Dobrze wiemy, że przez ostatnich kilka dni nie mówiłeś o niczym innym jak o porodzie....Nie chcemy mieć później z tobą na pieńku. Nigdy pewnie nie wybaczyłbyś nam tego, że ci nie powiedzieliśmy mimo iż sami wiedzielibyśmy wcześniej,
  -Masz rację. Nie wybaczyłbym wam tego....Tylko co teraz?!

Zaczął chodzić w tę i z powrotem.

  -Muszę tam pojechać!-mówi, i kieruje się do wyjścia. Niestety nie udaje się to mu gdyż nasz trener łapie go za ramię.
  -W tej chwili nie możesz tego zrobić.
  -Ale ja muszę....chcę tam być!...To moje pierwsze dziecko!
  -Wiem Bartman, ale proszę cię zagraj chociaż do końca tego seta....po skończeniu coś wymyślimy.

Zbyszek patrzył na niego i zgodził się mimo iż tego nie chciał. Przerwa skończyła się bardzo szybko.


***

Wszedłem na boisko. Moja żona rodzi! Cały czas w myślach krążyło mi to zdanie jakże ważne dla mnie. Chcę już znaleźć się przy niej. Jednak by to nastąpiło musimy....muszę zakończyć szybko tego seta. Jest 16:14. Dam radę. To dla tej dwójki wzniosę się teraz na wyżyny swoich możliwości. No i tak też się stało. Punktowy atak, za atakiem, blok za blokiem, zagrywka za zagrywką. Jeszcze nigdy grałem tak świetnie. Jednak przyświecał dla mnie jeden cel-Oni. Udało się nam wygrać drugiego seta 25:18. Nie mogłem pozwolić Bułgarom na opóźnianie mojego wyjścia stąd. Chciałem dowiedzieć się czy trenerzy coś wymyslili. Niestety przepisy mówią, że jeśli wyjdę to zespół będzie niekompletny i przeciwnik wygra walkowerem. Byłem strasznie rozbity. Z jednej strony zespół, a z drugiej rodząca żona.

  -Właściwie Zibi to jest jedna możliwość.-odzywa się drugi trener.-jednak dla Ciebie bardzo niebezpieczna.
  -Jaki?-pytam.
  -Udawana kontuzja, ale dość poważna byś musiał do szpitala jechać.....jednak konsekwencje tego mogą być bardzo poważne. Po pierwsze przerwa w grze, a po drugie oszustwo.
  -Marta by mnie zabiła jakby się dowiedziała co zrobiłem.
  -Właśnie. Więc musisz jak najszybciej zakończyć tego seta.-mówi trener.
  -I tak właśnie będę musiał zrobić-odpowiadam i kieruje się do Oskara który siedzi za bandami.

  -Co tam Zibi?-pyta statystyk.
  -Potrzebuje telefonu na sekundę dosłownie.-i po chwili podaje mi swoją komórkę. Wykręcam szybko numer Marty. Oby ona albo chociaż Monia odebrał. Nie mija dosłownie sekunda, a w słuchawce słyszę kobiecy głos. To narzeczona mojego przyjaciela.
  -Oskar?
  -Nie. Z tej strony Zibi. Powiedz proszę Marcie, że za około 20 minut będę. Niech poczeka na mnie.-i rozłączyłem się, bo oznajmiono dźwiękiem, że zaczyna się 3 set. Będzie to jeden z ostatnich setów tego meczu. Taki byłem zmotywowany, że ten set zajął nam 20 minut, a wygraliśmy go do 8. Gdy tylko podaliśmy rękę z Bułgarami z hali wystrzeliłem jak z procy. Jednak na drodze stanął mi Kurek.

  -Przed halą stoi i czeka na ciebie taksówka. Ona ma już wytyczne co do miejsca w które ma cię zawieźć....Niestety nie jest opłacona więc....
  -Dobra, dzięki-poklepałem go po ramieniu i szybko wybiegłam z hali. Bez problemu odnalazłem te auto. Wsiadłem szybko i pojechaliśmy.

  -Żona?-pyta kierowca.
  -Co?-pytam gdyż moje myśli były zupełnie gdzie indziej.
  -Ta ciężarna kobieta to pańska żona.
  -Tak-odpowiadam krótko.
  -W takim razie gratuluję.
  -Dziękuję.

Po chwili zajeżdżamy pod szpital. Łapie za klamkę i mówię:

  -Przepraszam, ale nie mam z czego zapłacić....
  -W porządku. To na koszt firmy....tylko taka mała prośba-mówi.
  -Tak?-pytam mimo iż domyślam się o co chodzi.
  -Podpisałby kartkę pan dla córki.
  -Dobrze, tylko szybko.

Mężczyzna podaje mi kartkę i długopis. Za taki kurs mażę autograf z dedykacją. Oddaję rzeczy i wybiegam z auta. Gdy tylko wpadam do szpitala wszyscy patrzą na mnie. Podbiegam szybko do recepcji i patrzę jak kobiety oglądają studio pomeczowe.

  -Przepraszam gdzie znajduję się porodówka?-pytam zniecierpliwiony.

Kobieta odwraca się i zamiera. Przygląda się mi chwilę. Pewnie rzucam się w oczy. Niedawno śmigałem na boisku, a za chwilę w stroju reprezentacyjnym stoję przy recepcji szpitalnej.

  -Na...na 2 piętrze, na końcu w lewo-odpowiada nabierając pewności siebie.
  -Dziękuję-i pobiegłem w kierunku który mi wskazała.

Nie miałem wielkiego problemu ze znalezieniem sali. Na końcu korytarza zauważyłem Monikę. Podbiegłem do niej szybko. Zdziwiona patrzyła na mnie.

  -Co ty robisz tu tak wcześnie?-pyta.
  -To źle?
  -Dobrze.Mecz już się skończył?
  -Musiałem tu być, więc szybko go rozstrzygnąłem.

Wtedy też usłyszałem wrzask Marty. Skierowałem się do sali z której to dochodziło. Jednak poczułem jak ktoś złapał mnie za rękę.

  -Nie możesz tam tak wejść-mówi Monika, a ja odwracam się w jej stronę.
  -A jak?!...przepraszam, ale nie zdążyłem się przebrać!-wkurzony mówię.
  -Masz-i ściąga z siebie niebieski kitel podając mi go.

Zakładam go, a on przeciera mi chusteczką pot z czoła.

  -Teraz już możesz. Nie chcesz chyba, przenieść zarazków na porodówkę.-mówi, a ja odpowiadam kiwając głową.

Odwracam się, biorę głęboki wdech i pcham drzwi. Widzę ją. Odwraca głowę i patrzy na mnie. Na twarzy wkrada się jej półuśmiech. Jest zmęczona. Podchodzę szybko do niej i łapie za dłoń.

  -Jesteś-mówi.
  -Jestem-odpowiadam i całuję ją w czoło. -Dasz radę...jesteś silna.-i patrzę jej w oczy odgarniając kosmyk opadający na jej twarz.

Trwało to wszystko dość długo. Ale po wypowiedziach lekarza słychać było, że jest już prawie w końcowej fazie porodu.

  -Niech pani prze!-krzyknął lekarz.

***

Zaczynam przeć. Obecność Zbyszka pomaga mi bardzo. Jednak było bardzo ciężko.

  -Nie dam rady już-mówię
  -Dasz! Rozumiesz!....Dasz!-mówi i czule całuje mnie w usta.

(…)

  -Już widzę główkę!- mówi głośno lekarz.-Jeszcze trochę!...Przyj!

Ściskam dłoń Zbyszka i krzyczę. Wdech i znów to samo. Nie czekam długo jak czuje ulgę.

  -Chce pan przeciąć?-pyta pielęgniarka.

Zbyszek dumny bierze nożyce i przecina pępowinę. Widzę jaki jest szczęśliwy. Wraca do mnie, a po chwili oboje słyszymy płacz dziecka. Oczy jego zaszkliły się, a z moich popłynęły łzy.....Łzy szczęścia.

  -Jestem z ciebie dumny-mówi szeptem pochylając się nade mną i całując w nos.
  -Ja z ciebie też.....nie zemdlałeś-i oboje uśmiechamy się.
  -Kocham cię.....was-mówi poprawiając się.
  -Ja was też.-odpowiadam.

Po chwili na mej piersi ląduje dziecko. Delikatnie palcem gładzę jego policzek.

  -Cześć kochanie-mówię.
  -Tu mama i tata-dodaje Zbyszek i dotyka jego dłoni. Mały chwyta leciutko jego palca.-Boże jakie on ma drobne rączki-mówi
  -Wiem.

Jednak pielęgniarka zabiera je po chwili na badania.

  -Zbyszek idź powiedz Moni.-mówię.
  -Nie zostawię cię samej.-i ściska moją dłoń.
  -Poradzę sobie.
  -Jesteś pewna?-pyta
  -Tak-ostatni raz całuje mnie w czoło i wychodzi.


***

Wychodzę na korytarz i od razu przytulam Monikę kręcąc się z nią.

  -Mam syna! Rozumiesz?! Mam syna!-krzyczę.
  -Gratuluję Zbyszek-odpowiada dziewczyna, a ja stawiam ją na ziemię.-A jak Marta?-pyta
  -Silna była, a teraz pewnie zmęczona....jednak dumny jestem z niej.
  -Na pewno..
  -Michał przyjechał?
  -Nie....Chłopaki wrócili do hotelu i czekają teraz na znak i przyjadą.
  -To możesz dzwonić.
  -Może tata to zrobi?
  -Wpierw coś innego.

***

I wybiegł z budynku. Podeszłam więc do okna. Chłopak stał przed szpitalem i coś krzyczał. Uchyliłam okno i usłyszałam te słowa „Mam syna”. Pokręciłam głową i wybrałam numer Miśka.

***

Stałem przed szpitalem i krzyczałem, że mam syna. Ludzie patrzyli się na mnie, ale nie interesowało mnie to. W tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wbiegłem z powrotem do środka i poproszony przez jakieś dzieci o autograf dałem je im. Jedną dziewczynkę nawet zacząłem podrzucać. Rozpierała mnie duma i energia. Szybko wróciłam na odpowiednie piętro.

  -Marta jest już w sali-mówi Monika.

Delikatnie pukam w drzwi i wchodzimy. Była zmęczona, ale siedziała teraz i karmiła małego instruowana przez pielęgniarkę.


***

  -Poradzi sobie pani?-pyta pielęgniarka
  -Oczywiście. Dziękuję.

I wyszła. Zbyszek siada na skraju łóżka. I przygląda się nam.

  -Nie patrz tak na nas, a szczególnie na mnie. Nie wyglądam najlepiej.
  -Zawsze wyglądasz pięknie.
  -Właściwie to i tak teraz jest zdecydowanie lepiej.-i uśmiecham się, a potem spoglądam na Monię.
Podchodzi i uśmiecha się do małego.
  -Jaki on jest śliczny-mówi.
  -Wiem, bo podobny do mnie-odzywa się Zbyszek.

Pewnie bym coś odpowiedziała mu, ale nie mam siły. Przenoszę wzrok na Zbyszka i pytam

  -Chcesz go potrzymać?
  -Pewnie, tylko boję się, że mogę mu coś zrobić.
  -Przestań!

Podsunął się do mnie, a ja podałam mu dziecko.

  -Jaki leciutki-mówi.
  -Zobaczysz potem.
  -Uśmiechnijcie się-słyszymy głos i odwracamy w tamtą stronę twarze. Monia wtedy pstryka nam zdjęcie. Nie protestuję.-Wyglądacie pięknie-mówi dziewczyna.

Uśmiecham się i patrzę na Zbyszka który trzyma dziecko. Tak bardzo mu to pasuje. Kładę się na poduszkę i nie spuszczam oka z mych chłopaków. Przestaje dopiero gdy dzwoni telefon Moniki. Spogląda na urządzenie,przeprasza nas i wychodzi.

  -Wiesz,że teraz czeka nas trudne zadanie-mówię a Zibi patrzy na mnie lekko przerażony.
  -Jakie?
  -No jak to jakie.....wybrać imię.

Na zbyszkową twarz wkrada się uśmiech.

  -Wiem...myślałaś już nad tym?-pyta
  -Nie specjalnie....a ty?

Milczy. To znaczy,że tak.

  -Kochanie no mów-ponaglam go.
  -Kubuś? Co Ty na to?-pyta spoglądając na mnie.

 Wtedy też chłopczyk rozpłakał się więc wzięłam go od Zbyszka i przystawiłam do piersi. Patrzyłam na niego i delikatnie gładziłam po główce.

  -Kuba, Kubuś,Jakub Bartman-wymawiałam imię cichutko. Podobało mi się. Właściwie od samego początku gdy tylko Bartman powiedział jak chce nazwać syna byłam zdecydowanie pewna,że to będzie Kuba.

  -Co tam szepczesz?-pyta
  -Mówię do Kuby. Sprawdzam czy podoba się mu imię.-odpowiadam uśmiechając się.
  -I co?-z zaciekawieniem zapytał
  -Nie płacze,czyli mu się podoba, a mnie jeszcze bardziej.
  -Zapewne-odpowiada Bartman, a ja spoglądam na chłopczyka który puścił moją pierś i spojrzał na mnie tymi swoimi maleńkimi ciemnymi oczkami.
  -Cześć słoneczko-mówię. To było coś fantastycznego gdy maluszek popatrzył na mnie i leciutko uniósł kąciki ust w górę.-podsuń się tutaj bliżej-mówię do Zbyszka.

Przysuwa się, a ja podaje mu dziecko. Jest taki szczęśliwy gdy go trzyma.

  -Tatuś jest przy tobie i mamusi,bo was bardzo mocno kocha i nigdy nie zostawi.-i spogląda na mnie. Odrzucam na bok koc i przysuwam się do mojego męża. Opieram swoje czoło o jego i delikatnie całuje w usta. Muskamy się przez chwilę, a potem patrzymy na dziecko. Opieram głowę o ramię Zbyszka i wiem...wiem,że dzisiejszy dzień jest najpiękniejszym w moim życiu. Ta piękna chwila nie trwa długo. Do sali nagle wchodzi Monia.

  -O jaa....jaka cudowna z was rodzinka.

Podnoszę głowę i odpowiadam:

  -Czekamy tylko teraz na wasze dziecko. W końcu Kubie będzie potrzebny kompan do zabawy.
  -Do grania w siatkę też-dodaje. Zbyszek
Oboje z dziewczyną patrzymy na niego.

  -No co...może zrobią karierę jak ja i Misiek w plażówce,a potem w halówce...
  -Zibi spokojnie...dziecko ma dopiero ponad godzinę,a ty już planujesz mu przyszłość-mówi Monika i obie wybuchamy śmiechem.
  -Ha ha ha.-odpowiada nieco oburzony.
  -Oj kochanie nie denerwuj się-i kładę mu dłoń na ramieniu.
  -Dobra koniec tego dobrego-mówi Monika -Mam dla was niespodziankę.-uśmiecha się i podchodzi do drzwi. Otwiera je i po chwili widzimy jak do sali wsypują się siatkarze. Wszyscy tu przybyli łącznie ze sztabem. No i lekko w sali zrobiło się tłoczno. Chłopaki postawili wszystkie prezenty które przynieśli. Najbardziej w oczy rzucił mi się ogromny miś niesiony przez Igłę. Dosłownie był wielki,bo zasłaniał całego siatkarza. Usadzić go pomagał mu Pit i Wiśnia. To naprawdę wyglądało komicznie.

  -Nie wiem jak ty stąd to zabierzesz -zdyszany lekko przerwał i zaczerpnął głęboko powietrze..-aaale wiedz,że ja tego z powrotem nie zniosę! Wystarczy,że musiałem wnosić go na 2 piętro po schodach,bo banda idiotów zamiast wziąć tego misiaka to pojechała sobie i na mnie spadł ten obowiązek przytachania go tutaj!
  -Dziękuję Krzysiu. Najwyżej gdy nie dam rady go wynieść wyrzucę go przez okno gdzie na dole czekać będziesz ty-i wtedy wszyscy wybuchnęli śmiechem
  -Dobra,dobra...zobaczymy-odpowiedział grożąc mi palcem. Podszedł i pocałował mnie w policzek.
  -A ty jak się czujesz?-spytał
  -Dobrze. trochę zmęczona jestem ale to normalne...powinieneś coś o tym wiedzieć.
  -No...może ja nie rodziłem, ale żona tak.
  -Jak was tylu wpuścili na odział?-zapytałam
  -Wiesz urok bycia siatkarzem-powiedział przeczesując włosy dłonią.
  -No na pewno-odpowiadam śmiejąc się.
  -Wystarczyło parę zdjęć, autografów słodkie oczka Kuraka,Grzecha i Pitusia do pielęgniarek i jesteśmy.
  -A czym wy tu przyjechaliście?
  -No jak to czym?...Naszym autokarem.
  -Wy to jesteście szaleni-odpowiadam
  -Wiemy. Nieraz już to słyszeliśmy....jednak mam nadzieję,że mówisz to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
  -Oczywiście...tylko w pozytywnym Krzysiu-i klepie go w dłoń.

Rozglądam się po sali by zlokalizować moje dziecko. Może to nie dobry pomysł więc szukałam Zbyszka. Natrafiłam na niego otoczonego przez chłopaków. Zbyszek właśnie dawał Kubiakowi Kubę.

  -Ostrożnie tylko-mówię
  -Dobrze kochanie-odpowiada mój mąż. Monia w razie czego asekurowała swojego męża...tak na wszelki wypadek. Potem przyszła kolej na Winiara, gdzieś za chwilę w kolejkę wciął się Ignaczak. O trzymanie dziecka przez tych zawodników byłam spokojna. Mieli własne więc jest dobrze. Podszedł do mnie wtedy Wiśnia i usiadł na brzegu łóżka.

  -Jak tam mamusiu?-zapytał
  -Cudownie-odpowiadam i oboje uśmiechamy się.
  -Proszę-i wyciąga w moją stronę torebkę.
  -Dla mnie?-pytam biorąc
  -To tak.
Sięgam i wyciągam ze środka Raffaello.

  -Dzięki.
  -Proszę. Zapewne w tej stercie rzeczy znajdziesz coś jeszcze....i z tego co wiem Malwa jutro do ciebie przyjedzie,bo ma wejściówkę na finał zapewne wpierw zajrzy tutaj zobaczyć maluszka.
  -Strasznie się cieszę....a ty jak trzymałeś już dziecko?
  -Zaraz moja kolej...ale z tego co widziałem to słodziak z niego straszny.
  -Tak...słodziutki-odpowiadam

Łukasz odwraca się i nagle krzyczy

  -Eee Kurek miałeś zawołać mnie gdy będzie moja kolej!-krzyknął i poderwał się.

Skoro oni zajmują się dzieckiem to ja odpocznę sobie chwileczkę. Położyłam się i patrzyłam na tych wszystkich mężczyzn, a wśród nich kobietę pomagającą im i pstrykającą zdjęcia. Po chwili podszedł do mnie trener i pogratulował również opowiadając co na boisku wyprawiał Zibi. Przynajmniej on mi powiedział,bo mój mąż w życiu sam by się do tego nie przyznał. Z każdym z chłopaków zamieniłam parę słów. Składali gratulacje i rozmawialiśmy.

  -A jak nazwaliście dziecko?-zapytał Igła.

Spojrzałam na Zbyszka kiwnęłam na znak, niech mówi.

  -Kuba go nazwaliśmy..
  -Ładne imię.-wtrącił Jarosz.-Prawidłowy wybór. Imię po najlepszym wujku.
  -Najlepszym wujkiem jestem ja!-odzywa się Igła i tak zaczęli się przekomarzać.-To co?! dzisiaj pijemy!!-krzyknął znów Ignaczak
  -A tylko mi się ważcie!-odpowiedziałam stanowczo. Spojrzeli na mnie jakby dopiero przypominając, że ja wciąż tu jestem.
  -Mamy co opijać-odezwał się Kurek-nasz Zbysio jest tatusiem. To trzeba opić i to porządnie.-uśmiecha się a pozostali twierdząco kiwają głowami.

Dobrze,że trenerzy nie rozumieją z tego nic.

  -Napijecie się jutro gdy wygracie turniej. I wtedy możecie tak zachlać mordy,że zapomnicie o tym jak się nazywacie....Proszę tylko o to byście porządnie zrobili to jutro..Dzisiaj ewentualnie jakiś kieliszek szampana i to wszystko-popatrzyłam na nich wszystkich.
  -....nooo doobra-odpowiedział smutny Igła.
  -I tak ma być. Poza tym mam nadzieję że zobaczę jutro puchar za zajęcie pierwszego miejsca.
  -Pewnie...z innym się tu nie pokażemy-dodał Pit.
  -I dobrze.

Wtedy też usłyszałam płacz dziecka. Chciałam by mi go podali,ale Zbyszek powiedział:

  -Ja się nim zajmę.

Kuba znalazł się w mgnieniu oka w ramionach taty i jak na zawołanie przestał płakać. Podeszła do mnie Monia.

  -Zmęczona pewnie jesteś.
  -Jak chyba każda kobieta po porodzie-odpowiadam
  -Powinnaś odpocząć.
  -Wiem..ale to potem.
  -Nie ma potem!-mówi i odwraca się.-Dobra chłopaki zbieramy się,bo Marta jest zmęczona i powinna odpocząć.
  -Przestań! Zostańcie jak chcecie.-dodaję
  -Nie. Ona ma rację. Prześpisz się,a my wpadniemy po meczu zanim zachlamy porządnie morde-mówi Igła,a wszyscy wybuchają śmiechem.

Chłopaki żegnają się ze mną i wychodzą. Zbyszek podchodzi i daje mi Kubusia. Jednak nie idzie a siada obok.

  -A ty?-pytam
  -Zostanę jeszcze z wami.
  -Idź. Jutro masz mecz i musisz wypocząć. Wpadniesz do nas rano...poradzimy sobie teraz-mówię i kładę mu dłoń na policzku..-No idź! Autokar czeka.

Waha się ale po chwili zbliża swoją twarz i całuje mnie.

  -Kocham cię-mówi
  -Ja ciebie też-odpowiadam.

Bartman całuje małego w główkę i mówi

  -Do jutra synku...trzymaj kciuki za tatusia by przywiózł puchar za zajęcie pierwszego
miejsca.-mówi i puszcza mi oczko.

Żegna się ze mną ostatni raz i wychodzi. Kładę Kubę do łóżeczka szpitalnego i kładę się patrząc na niego. Ma zamknięte oczka. Przyglądam się jego unoszącej się klatce piersiowej.

  -No i zostaliśmy sami skarbie. Tatuś i wujkowie wymęczyli cię dzisiaj. Widzisz w razie czego ile nianiek będziesz mieć.... Wujek Krzysiu,który przyniósł taaaakiego wielkiego misia większego od niego samego,jest jeszcze i wujek Łukasz, i drugi Łukasz i trzech wujków Michałów i wujek Bartuś i inni wujkowie. Oczy same powoli mi się zamykały więc przykryłam się kocem i zasnęłam.


                                       ____________________________________________

Przepraszam wszystkich i to bardzo. Dopadło mnie coś najgorszego co mogło dopaść osobę prowadzącą bloga czyli brak weny. Siadałam po prostu chciałam coś napisać, ale nie szło. Jeszcze raz przepraszam wszystkich. Jakoś udało mi się to napisać....to jak wyszło zostawiam wam do oceny.Długi dość rozdział, ale taki ze względu na to iż tak długo nie dodawałam nic. Mam nadzieję, że ktoś wciąż tu został i czyta to opowiadanie. Do następnego :)  który postaram się dodać po świętach (tylko nie wiem kiedy dokładnie).

Nie mogę nie wspomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Resovia ze srebrnym medalem Ligi Mistrzów!! :D Szkoda, że Skrze się nie udało wygrać tego meczu o brąz. Miałam nadzieję, że zobaczymy wszyscy dwa nasze zespoły na podium.

Do zobaczenia! :D