poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 136



"To łaskotanie w brzuchu, którego nigdy się nie zapomni, przybrało ludzką postać."



Zauważyłam panikę w oczach dziewczyny, lecz widziałam jak próbuje się ogarnąć.

  -Ja....zamówię taksówkę, a ty.....weź...moją torbę-mówię i wskazuje miejsce jej położenia.


(…)

Długo na taksówkę nie czekamy. Mężczyzna pomaga mi wsiąść do auta,a Monika siada obok.

  -Szybko do szpitala!-mówi zdenerwowana, a kierowca rusza.-Oddychaj głęboko-i mocno ściska mnie za rękę.
  -A skąd wiesz, że muszę to robić?-pytam starając się uspokoić ją trochę.
  -Wiesz....ogląda się chirurgów i doktora House-i obie zaczynamy się śmiać. 

W myślach boję się.....boję się tylko, że Zbyszek nie będzie mógł być przy mnie. Po 5 minutach zajeżdżamy pod szpital. Facet szybko biegnie do szpitala, a przyjaciółka pomaga mi wysiąść. Kierujemy się w stronę wejścia, gdy nagle widzimy pielęgniarkę z wózkiem. Od razu zajmuję się mną. Nim jednak odjeżdżamy łapię Monikę za rękę.

  -Powiedz Zbyszkowi, że to już. Bardzo chciał przy tym być.
  -Teraz?!-pyta
  -Tak.

I odjeżdżam na wózku.

***

Przykładam rękę do czoła i chodzę w tą i z powrotem. Co ja mam zrobić?! Jednak wiem, że nie mogę teraz zostawić tak tego. Udaję się znów do taksówki którą tu przyjechałam.

  -Na halę szybko!-mówię, a on wciska gaz do dechy.


***

Przebrali mnie w tą szatę szpitalną. Brrr..... wyglądam w niej okropnie. Lekarz stwierdził, że jest jeszcze za małe rozwarcie...Czy on nie rozumie, że ja już prawię czuję jak dziecko samo się pcha?

  -Rozwarcie 7 cm!-słyszę głos pielęgniarki która krzyczy.
  -Dobrze...jeszcze chwila.

Pielęgniarka uspokajała mnie i oddech.

  -A mąż będzie?-spytała.
  -Jak skończy to będzie.- odpowiadam wciągając powoli powietrze.
  -Czym się zajmuje?
  -Chce pani to wiedzieć, bo wie kim jest czy po prostu zagadać mnie?-pytam i spoglądam na nią. Kobieta uśmiecha się i odpowiada od razu:
  -By panią zagadać- ja wtedy również uśmiecham się. Gdy patrzyłam na nią jakoś spokojniej i bezpieczniej się czułam.
  -Ma teraz mecz-odpowiadam, a ona z lekkim zdziwieniem patrzy na mnie -jest siatkarzem, ale domyśliła się pewnie pani po moim nazwisku.
  -Sądziłam, że to tylko zbieg okoliczności....czyli, że jest pani żoną Zbyszka Bartmana?
  -Tak....mogłabym jednak prosić o dyskrecję. Nie mam ochoty potem czytać o sobie w internecie.
  -Oczywiście.

***

Gdy zajeżdżamy pod halę wybiegam z taksówki. Wracam się po chwili i mówię do kierowcy.

  -Niech pan zaczeka tutaj i wezwie drugą!-odpowiadam i rzucam mu pieniądze na siedzenie.

Biegiem wpadam do środka budynku. Mam mały problem z dojściem na główną salę. Doprowadza mnie jednak do niej hałas. Teraz dopiero zaczyna się problem. Nie wzięłam ze sobą wejściówek, biletów czy tam czego jeszcze co załatwił mi Michał. Chcę wejść na salę jednak zatrzymuje mnie ochroniarz.

  -Proszę o bilet-mówi niskim głosem
  -Nie mam teraz! Ale to naprawdę bardzo ważne! Ja tylko na chwilę do siatkarzy mam sprawę!-krzyczę i denerwuję się.
  -Nic z tego panienko.
  -Jestem narzeczoną Michała Kubiaka!-mówię, mimo iż nie lubię załatwiać w ten sposób spraw.
  -Taaak, a ja chłopakiem Ani Werbliśnkiej-powiedział kpiąco i zaśmiał się.
  -Ja naprawdę nie mam czasu!-przepycham się pod jego ramieniem i wbiegam na halę.

Facet krzyczy i goni mnie. Uciekam w publiczności jednak widzę jak teraz we trzech biegną. Szybko lokalizuję to gdzie znajdują się nasi siatkarze i udaję się w ich stronę. Najgorsze jednak jest to, że i Bartman i Kubiak są na boisku. Podbiegam dosyć blisko, ale zostaję złapana przez goryla. Wierzgam nogami i rękami próbując się wyrwać. Tylko nie teraz! Ostatnie co mi pozostaje, co mieć nadzieję, że gdy będę krzyczeć, któryś z chłopaków stojących w kwadracie usłyszy mnie.

  -Jarosz!...Jarosz!-krzyczę z całych sił. Gdyż ten znajduje się najbliżej. Jednak w takim gwarze ciężko jest cokolwiek usłyszeć. Niespodziewanie jednak odwraca się Kurek i zatrzymuje na mnie wzrok. Bardzo szybko reaguje podbiegając do band.
  -Proszę ją puścić!-mówi Kurek.
  -Żadna napalona fanka?-pyta ochroniarz
  -Nie....druga połówka jednego z siatkarzy-mówiąc to uśmiecha się do mnie.

Koleś przeprasza i puszcza mnie.

  -Co jest Monia?!-pyta próbując przekrzyczeć publiczność.
  -Marta.....Zbyszek....-mówię co drugie słowo próbując złapać oddech.
  -O co chodzi?!
  -Marta jest w szpitalu! Zaczęła rodzić!-krzyczę, a on robi wielkie oczy.
  -Już?!-pyta
  -Tak. Jadę prosto ze szpitala. Ona chce...i on też chce być przy narodzinach, więc jestem!
  -Kurczę!-i łapie się chłopak za głowę.
  -Co?!
  -Zibi nie może opuścić hali w trakcie meczu!-mówi.
  -Mam tylko przekazać to, i wracam tam!
  -Zobaczę co da się zrobić, bo wiem, że chłopak bardzo chce być przy narodzinach. Cały czas o tym mówi.-odpowiada mi Bartek.
  -No właśnie....w takim razie jeśli mu się uda przed halą stoi taksówka która na niego będzie czekać i zawiezie go na miejsce, tylko sam musi zapłacić gdyż nie wzięłam tyle kasy.....ja jadę!-mówię.
  -Nie martw się tym tylko leć do niej już.
  -Okej. To na razie.
  -Pa.

Wybiegam z hali i biegnę do taksówki którą przyjechałam.

  -Gdy jeden z siatkarzy wybiegnie ma pan go zawieść do szpitala-mówię bardzo szybko.-Choćby nie wiem ile miałby pan stać, ma pan na niego czekać dobrze?
  -Dobrze....Do tego szpitala mam go zawieść gdzie tą ciężarną wieźliśmy?
  -Tak....a teraz przepraszam, ale muszę iść.

Wsiadam do drugiej z taksówek i jadę z powrotem do szpitala.

***

Wracam do kwadratu.

  -Kuraś co jest? Co Monia tu robiła?-pyta Grzesiek.
  -Nie uwierzysz...-tylko na tyle teraz mnie stać. Odwracam głowę i patrzę na niego.- Będziemy mieć nowego członka w reprezentacji.-mówię i unoszę kącik ust do góry.
  -Jak to?! O czym ty mówisz?-zapytał Wiśnia który przysłuchiwał się całej rozmowie
  -Marta właśnie rodzi.-odpowiadam spokojnie, by po w chwili cały kwadrat patrzył na mnie.
  -Czy dobrze słyszymy?- chcąc upewnić się zadaje pytanie Ruciak
  -Tak...Monika wróciła do szpitala, bo Marta już rodzi, albo dopiero zaczyna...nie wiem. Wiem tylko to, że dziecko pcha się już na świat i teraz tam powinien być Zbyszek.-odpowiadam i wszyscy patrzymy na tablicę z wynikiem. Prowadzimy z Bułgarią w drugim secie 10:6.
  -Powinniśmy mu powiedzieć-przerywa ciszę między nami Winiarski.- To jest wielkie wydarzenie w życiu faceta....Chciałem też być przy tym jak mój syn się rodził, jednak nie mogłem, gdyż znajdowałem się jakieś 2000 km od nich, a on.....on ma żonę pod ręką, jakieś 5-10 km od hali! Chłopaki poza tym to jest dla niego ważne..
  -Ale przecież wiemy, że....-przerywa wypowiedź Winiara Zati.
  -Ja.....gdybyście wy o wszystkim wiedzieli i mi o tym nie powiedzieli nigdy nie wybaczyłbym wam tego! Więc sądzę, że trzeba to wpierw zakomunikować trenerowi wszystko.-odpowiada, a my wszyscy zgodnie zgadzamy się z tym.

Biorę na siebie wszystko i podchodzę do ławki trenerskiej, którzy siedzą na krzesłach. Gdy mówię im o tym szczęśliwie wpadają sobie w ramiona. Zdezorientowany lekko patrzę na nich niepewnie.

  -Ale to pewne?-pyta jeden z nich
  -Tak, narzeczona Kubiaka przyjechała tu po to specjalnie.....w takim razie co zrobimy z tym?-pytam, a oni spoglądają na siebie. To chyba nie wróżyło nic dobrego.
  -Trzeba mu raczej o tym powiedzieć-odpowiada spokojnie trener.
  -Teraz?
  -Nie....jak tylko nadejdzie przerwa techniczna....powiesz mu to.
  -Dobrze-odpowiadam

Przerwa następuje bardzo szybko. Gdy tylko chłopaki schodzą z boiska od razu łapię Zibiego.

  -Gratuluję-mówię.

Nie wiedząc o co chodzi patrzy na mnie jak na głupka.

  -Gratuluję ci!
  -Kuraś przejdź do rzeczy!-krzyczy mi niemal do ucha. 
  -Marta jest w szpitalu i rodzi-mówię, a on przez chwilę stoi z niedowierzaniem na twarzy.
  -Ale jaakk to?-pyta.- Termin ma dopiero za 2 tygodnie.
  -Monia była tu żeby przekazać wszystko. Dobrze wiemy, że przez ostatnich kilka dni nie mówiłeś o niczym innym jak o porodzie....Nie chcemy mieć później z tobą na pieńku. Nigdy pewnie nie wybaczyłbyś nam tego, że ci nie powiedzieliśmy mimo iż sami wiedzielibyśmy wcześniej,
  -Masz rację. Nie wybaczyłbym wam tego....Tylko co teraz?!

Zaczął chodzić w tę i z powrotem.

  -Muszę tam pojechać!-mówi, i kieruje się do wyjścia. Niestety nie udaje się to mu gdyż nasz trener łapie go za ramię.
  -W tej chwili nie możesz tego zrobić.
  -Ale ja muszę....chcę tam być!...To moje pierwsze dziecko!
  -Wiem Bartman, ale proszę cię zagraj chociaż do końca tego seta....po skończeniu coś wymyślimy.

Zbyszek patrzył na niego i zgodził się mimo iż tego nie chciał. Przerwa skończyła się bardzo szybko.


***

Wszedłem na boisko. Moja żona rodzi! Cały czas w myślach krążyło mi to zdanie jakże ważne dla mnie. Chcę już znaleźć się przy niej. Jednak by to nastąpiło musimy....muszę zakończyć szybko tego seta. Jest 16:14. Dam radę. To dla tej dwójki wzniosę się teraz na wyżyny swoich możliwości. No i tak też się stało. Punktowy atak, za atakiem, blok za blokiem, zagrywka za zagrywką. Jeszcze nigdy grałem tak świetnie. Jednak przyświecał dla mnie jeden cel-Oni. Udało się nam wygrać drugiego seta 25:18. Nie mogłem pozwolić Bułgarom na opóźnianie mojego wyjścia stąd. Chciałem dowiedzieć się czy trenerzy coś wymyslili. Niestety przepisy mówią, że jeśli wyjdę to zespół będzie niekompletny i przeciwnik wygra walkowerem. Byłem strasznie rozbity. Z jednej strony zespół, a z drugiej rodząca żona.

  -Właściwie Zibi to jest jedna możliwość.-odzywa się drugi trener.-jednak dla Ciebie bardzo niebezpieczna.
  -Jaki?-pytam.
  -Udawana kontuzja, ale dość poważna byś musiał do szpitala jechać.....jednak konsekwencje tego mogą być bardzo poważne. Po pierwsze przerwa w grze, a po drugie oszustwo.
  -Marta by mnie zabiła jakby się dowiedziała co zrobiłem.
  -Właśnie. Więc musisz jak najszybciej zakończyć tego seta.-mówi trener.
  -I tak właśnie będę musiał zrobić-odpowiadam i kieruje się do Oskara który siedzi za bandami.

  -Co tam Zibi?-pyta statystyk.
  -Potrzebuje telefonu na sekundę dosłownie.-i po chwili podaje mi swoją komórkę. Wykręcam szybko numer Marty. Oby ona albo chociaż Monia odebrał. Nie mija dosłownie sekunda, a w słuchawce słyszę kobiecy głos. To narzeczona mojego przyjaciela.
  -Oskar?
  -Nie. Z tej strony Zibi. Powiedz proszę Marcie, że za około 20 minut będę. Niech poczeka na mnie.-i rozłączyłem się, bo oznajmiono dźwiękiem, że zaczyna się 3 set. Będzie to jeden z ostatnich setów tego meczu. Taki byłem zmotywowany, że ten set zajął nam 20 minut, a wygraliśmy go do 8. Gdy tylko podaliśmy rękę z Bułgarami z hali wystrzeliłem jak z procy. Jednak na drodze stanął mi Kurek.

  -Przed halą stoi i czeka na ciebie taksówka. Ona ma już wytyczne co do miejsca w które ma cię zawieźć....Niestety nie jest opłacona więc....
  -Dobra, dzięki-poklepałem go po ramieniu i szybko wybiegłam z hali. Bez problemu odnalazłem te auto. Wsiadłem szybko i pojechaliśmy.

  -Żona?-pyta kierowca.
  -Co?-pytam gdyż moje myśli były zupełnie gdzie indziej.
  -Ta ciężarna kobieta to pańska żona.
  -Tak-odpowiadam krótko.
  -W takim razie gratuluję.
  -Dziękuję.

Po chwili zajeżdżamy pod szpital. Łapie za klamkę i mówię:

  -Przepraszam, ale nie mam z czego zapłacić....
  -W porządku. To na koszt firmy....tylko taka mała prośba-mówi.
  -Tak?-pytam mimo iż domyślam się o co chodzi.
  -Podpisałby kartkę pan dla córki.
  -Dobrze, tylko szybko.

Mężczyzna podaje mi kartkę i długopis. Za taki kurs mażę autograf z dedykacją. Oddaję rzeczy i wybiegam z auta. Gdy tylko wpadam do szpitala wszyscy patrzą na mnie. Podbiegam szybko do recepcji i patrzę jak kobiety oglądają studio pomeczowe.

  -Przepraszam gdzie znajduję się porodówka?-pytam zniecierpliwiony.

Kobieta odwraca się i zamiera. Przygląda się mi chwilę. Pewnie rzucam się w oczy. Niedawno śmigałem na boisku, a za chwilę w stroju reprezentacyjnym stoję przy recepcji szpitalnej.

  -Na...na 2 piętrze, na końcu w lewo-odpowiada nabierając pewności siebie.
  -Dziękuję-i pobiegłem w kierunku który mi wskazała.

Nie miałem wielkiego problemu ze znalezieniem sali. Na końcu korytarza zauważyłem Monikę. Podbiegłem do niej szybko. Zdziwiona patrzyła na mnie.

  -Co ty robisz tu tak wcześnie?-pyta.
  -To źle?
  -Dobrze.Mecz już się skończył?
  -Musiałem tu być, więc szybko go rozstrzygnąłem.

Wtedy też usłyszałem wrzask Marty. Skierowałem się do sali z której to dochodziło. Jednak poczułem jak ktoś złapał mnie za rękę.

  -Nie możesz tam tak wejść-mówi Monika, a ja odwracam się w jej stronę.
  -A jak?!...przepraszam, ale nie zdążyłem się przebrać!-wkurzony mówię.
  -Masz-i ściąga z siebie niebieski kitel podając mi go.

Zakładam go, a on przeciera mi chusteczką pot z czoła.

  -Teraz już możesz. Nie chcesz chyba, przenieść zarazków na porodówkę.-mówi, a ja odpowiadam kiwając głową.

Odwracam się, biorę głęboki wdech i pcham drzwi. Widzę ją. Odwraca głowę i patrzy na mnie. Na twarzy wkrada się jej półuśmiech. Jest zmęczona. Podchodzę szybko do niej i łapie za dłoń.

  -Jesteś-mówi.
  -Jestem-odpowiadam i całuję ją w czoło. -Dasz radę...jesteś silna.-i patrzę jej w oczy odgarniając kosmyk opadający na jej twarz.

Trwało to wszystko dość długo. Ale po wypowiedziach lekarza słychać było, że jest już prawie w końcowej fazie porodu.

  -Niech pani prze!-krzyknął lekarz.

***

Zaczynam przeć. Obecność Zbyszka pomaga mi bardzo. Jednak było bardzo ciężko.

  -Nie dam rady już-mówię
  -Dasz! Rozumiesz!....Dasz!-mówi i czule całuje mnie w usta.

(…)

  -Już widzę główkę!- mówi głośno lekarz.-Jeszcze trochę!...Przyj!

Ściskam dłoń Zbyszka i krzyczę. Wdech i znów to samo. Nie czekam długo jak czuje ulgę.

  -Chce pan przeciąć?-pyta pielęgniarka.

Zbyszek dumny bierze nożyce i przecina pępowinę. Widzę jaki jest szczęśliwy. Wraca do mnie, a po chwili oboje słyszymy płacz dziecka. Oczy jego zaszkliły się, a z moich popłynęły łzy.....Łzy szczęścia.

  -Jestem z ciebie dumny-mówi szeptem pochylając się nade mną i całując w nos.
  -Ja z ciebie też.....nie zemdlałeś-i oboje uśmiechamy się.
  -Kocham cię.....was-mówi poprawiając się.
  -Ja was też.-odpowiadam.

Po chwili na mej piersi ląduje dziecko. Delikatnie palcem gładzę jego policzek.

  -Cześć kochanie-mówię.
  -Tu mama i tata-dodaje Zbyszek i dotyka jego dłoni. Mały chwyta leciutko jego palca.-Boże jakie on ma drobne rączki-mówi
  -Wiem.

Jednak pielęgniarka zabiera je po chwili na badania.

  -Zbyszek idź powiedz Moni.-mówię.
  -Nie zostawię cię samej.-i ściska moją dłoń.
  -Poradzę sobie.
  -Jesteś pewna?-pyta
  -Tak-ostatni raz całuje mnie w czoło i wychodzi.


***

Wychodzę na korytarz i od razu przytulam Monikę kręcąc się z nią.

  -Mam syna! Rozumiesz?! Mam syna!-krzyczę.
  -Gratuluję Zbyszek-odpowiada dziewczyna, a ja stawiam ją na ziemię.-A jak Marta?-pyta
  -Silna była, a teraz pewnie zmęczona....jednak dumny jestem z niej.
  -Na pewno..
  -Michał przyjechał?
  -Nie....Chłopaki wrócili do hotelu i czekają teraz na znak i przyjadą.
  -To możesz dzwonić.
  -Może tata to zrobi?
  -Wpierw coś innego.

***

I wybiegł z budynku. Podeszłam więc do okna. Chłopak stał przed szpitalem i coś krzyczał. Uchyliłam okno i usłyszałam te słowa „Mam syna”. Pokręciłam głową i wybrałam numer Miśka.

***

Stałem przed szpitalem i krzyczałem, że mam syna. Ludzie patrzyli się na mnie, ale nie interesowało mnie to. W tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wbiegłem z powrotem do środka i poproszony przez jakieś dzieci o autograf dałem je im. Jedną dziewczynkę nawet zacząłem podrzucać. Rozpierała mnie duma i energia. Szybko wróciłam na odpowiednie piętro.

  -Marta jest już w sali-mówi Monika.

Delikatnie pukam w drzwi i wchodzimy. Była zmęczona, ale siedziała teraz i karmiła małego instruowana przez pielęgniarkę.


***

  -Poradzi sobie pani?-pyta pielęgniarka
  -Oczywiście. Dziękuję.

I wyszła. Zbyszek siada na skraju łóżka. I przygląda się nam.

  -Nie patrz tak na nas, a szczególnie na mnie. Nie wyglądam najlepiej.
  -Zawsze wyglądasz pięknie.
  -Właściwie to i tak teraz jest zdecydowanie lepiej.-i uśmiecham się, a potem spoglądam na Monię.
Podchodzi i uśmiecha się do małego.
  -Jaki on jest śliczny-mówi.
  -Wiem, bo podobny do mnie-odzywa się Zbyszek.

Pewnie bym coś odpowiedziała mu, ale nie mam siły. Przenoszę wzrok na Zbyszka i pytam

  -Chcesz go potrzymać?
  -Pewnie, tylko boję się, że mogę mu coś zrobić.
  -Przestań!

Podsunął się do mnie, a ja podałam mu dziecko.

  -Jaki leciutki-mówi.
  -Zobaczysz potem.
  -Uśmiechnijcie się-słyszymy głos i odwracamy w tamtą stronę twarze. Monia wtedy pstryka nam zdjęcie. Nie protestuję.-Wyglądacie pięknie-mówi dziewczyna.

Uśmiecham się i patrzę na Zbyszka który trzyma dziecko. Tak bardzo mu to pasuje. Kładę się na poduszkę i nie spuszczam oka z mych chłopaków. Przestaje dopiero gdy dzwoni telefon Moniki. Spogląda na urządzenie,przeprasza nas i wychodzi.

  -Wiesz,że teraz czeka nas trudne zadanie-mówię a Zibi patrzy na mnie lekko przerażony.
  -Jakie?
  -No jak to jakie.....wybrać imię.

Na zbyszkową twarz wkrada się uśmiech.

  -Wiem...myślałaś już nad tym?-pyta
  -Nie specjalnie....a ty?

Milczy. To znaczy,że tak.

  -Kochanie no mów-ponaglam go.
  -Kubuś? Co Ty na to?-pyta spoglądając na mnie.

 Wtedy też chłopczyk rozpłakał się więc wzięłam go od Zbyszka i przystawiłam do piersi. Patrzyłam na niego i delikatnie gładziłam po główce.

  -Kuba, Kubuś,Jakub Bartman-wymawiałam imię cichutko. Podobało mi się. Właściwie od samego początku gdy tylko Bartman powiedział jak chce nazwać syna byłam zdecydowanie pewna,że to będzie Kuba.

  -Co tam szepczesz?-pyta
  -Mówię do Kuby. Sprawdzam czy podoba się mu imię.-odpowiadam uśmiechając się.
  -I co?-z zaciekawieniem zapytał
  -Nie płacze,czyli mu się podoba, a mnie jeszcze bardziej.
  -Zapewne-odpowiada Bartman, a ja spoglądam na chłopczyka który puścił moją pierś i spojrzał na mnie tymi swoimi maleńkimi ciemnymi oczkami.
  -Cześć słoneczko-mówię. To było coś fantastycznego gdy maluszek popatrzył na mnie i leciutko uniósł kąciki ust w górę.-podsuń się tutaj bliżej-mówię do Zbyszka.

Przysuwa się, a ja podaje mu dziecko. Jest taki szczęśliwy gdy go trzyma.

  -Tatuś jest przy tobie i mamusi,bo was bardzo mocno kocha i nigdy nie zostawi.-i spogląda na mnie. Odrzucam na bok koc i przysuwam się do mojego męża. Opieram swoje czoło o jego i delikatnie całuje w usta. Muskamy się przez chwilę, a potem patrzymy na dziecko. Opieram głowę o ramię Zbyszka i wiem...wiem,że dzisiejszy dzień jest najpiękniejszym w moim życiu. Ta piękna chwila nie trwa długo. Do sali nagle wchodzi Monia.

  -O jaa....jaka cudowna z was rodzinka.

Podnoszę głowę i odpowiadam:

  -Czekamy tylko teraz na wasze dziecko. W końcu Kubie będzie potrzebny kompan do zabawy.
  -Do grania w siatkę też-dodaje. Zbyszek
Oboje z dziewczyną patrzymy na niego.

  -No co...może zrobią karierę jak ja i Misiek w plażówce,a potem w halówce...
  -Zibi spokojnie...dziecko ma dopiero ponad godzinę,a ty już planujesz mu przyszłość-mówi Monika i obie wybuchamy śmiechem.
  -Ha ha ha.-odpowiada nieco oburzony.
  -Oj kochanie nie denerwuj się-i kładę mu dłoń na ramieniu.
  -Dobra koniec tego dobrego-mówi Monika -Mam dla was niespodziankę.-uśmiecha się i podchodzi do drzwi. Otwiera je i po chwili widzimy jak do sali wsypują się siatkarze. Wszyscy tu przybyli łącznie ze sztabem. No i lekko w sali zrobiło się tłoczno. Chłopaki postawili wszystkie prezenty które przynieśli. Najbardziej w oczy rzucił mi się ogromny miś niesiony przez Igłę. Dosłownie był wielki,bo zasłaniał całego siatkarza. Usadzić go pomagał mu Pit i Wiśnia. To naprawdę wyglądało komicznie.

  -Nie wiem jak ty stąd to zabierzesz -zdyszany lekko przerwał i zaczerpnął głęboko powietrze..-aaale wiedz,że ja tego z powrotem nie zniosę! Wystarczy,że musiałem wnosić go na 2 piętro po schodach,bo banda idiotów zamiast wziąć tego misiaka to pojechała sobie i na mnie spadł ten obowiązek przytachania go tutaj!
  -Dziękuję Krzysiu. Najwyżej gdy nie dam rady go wynieść wyrzucę go przez okno gdzie na dole czekać będziesz ty-i wtedy wszyscy wybuchnęli śmiechem
  -Dobra,dobra...zobaczymy-odpowiedział grożąc mi palcem. Podszedł i pocałował mnie w policzek.
  -A ty jak się czujesz?-spytał
  -Dobrze. trochę zmęczona jestem ale to normalne...powinieneś coś o tym wiedzieć.
  -No...może ja nie rodziłem, ale żona tak.
  -Jak was tylu wpuścili na odział?-zapytałam
  -Wiesz urok bycia siatkarzem-powiedział przeczesując włosy dłonią.
  -No na pewno-odpowiadam śmiejąc się.
  -Wystarczyło parę zdjęć, autografów słodkie oczka Kuraka,Grzecha i Pitusia do pielęgniarek i jesteśmy.
  -A czym wy tu przyjechaliście?
  -No jak to czym?...Naszym autokarem.
  -Wy to jesteście szaleni-odpowiadam
  -Wiemy. Nieraz już to słyszeliśmy....jednak mam nadzieję,że mówisz to w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
  -Oczywiście...tylko w pozytywnym Krzysiu-i klepie go w dłoń.

Rozglądam się po sali by zlokalizować moje dziecko. Może to nie dobry pomysł więc szukałam Zbyszka. Natrafiłam na niego otoczonego przez chłopaków. Zbyszek właśnie dawał Kubiakowi Kubę.

  -Ostrożnie tylko-mówię
  -Dobrze kochanie-odpowiada mój mąż. Monia w razie czego asekurowała swojego męża...tak na wszelki wypadek. Potem przyszła kolej na Winiara, gdzieś za chwilę w kolejkę wciął się Ignaczak. O trzymanie dziecka przez tych zawodników byłam spokojna. Mieli własne więc jest dobrze. Podszedł do mnie wtedy Wiśnia i usiadł na brzegu łóżka.

  -Jak tam mamusiu?-zapytał
  -Cudownie-odpowiadam i oboje uśmiechamy się.
  -Proszę-i wyciąga w moją stronę torebkę.
  -Dla mnie?-pytam biorąc
  -To tak.
Sięgam i wyciągam ze środka Raffaello.

  -Dzięki.
  -Proszę. Zapewne w tej stercie rzeczy znajdziesz coś jeszcze....i z tego co wiem Malwa jutro do ciebie przyjedzie,bo ma wejściówkę na finał zapewne wpierw zajrzy tutaj zobaczyć maluszka.
  -Strasznie się cieszę....a ty jak trzymałeś już dziecko?
  -Zaraz moja kolej...ale z tego co widziałem to słodziak z niego straszny.
  -Tak...słodziutki-odpowiadam

Łukasz odwraca się i nagle krzyczy

  -Eee Kurek miałeś zawołać mnie gdy będzie moja kolej!-krzyknął i poderwał się.

Skoro oni zajmują się dzieckiem to ja odpocznę sobie chwileczkę. Położyłam się i patrzyłam na tych wszystkich mężczyzn, a wśród nich kobietę pomagającą im i pstrykającą zdjęcia. Po chwili podszedł do mnie trener i pogratulował również opowiadając co na boisku wyprawiał Zibi. Przynajmniej on mi powiedział,bo mój mąż w życiu sam by się do tego nie przyznał. Z każdym z chłopaków zamieniłam parę słów. Składali gratulacje i rozmawialiśmy.

  -A jak nazwaliście dziecko?-zapytał Igła.

Spojrzałam na Zbyszka kiwnęłam na znak, niech mówi.

  -Kuba go nazwaliśmy..
  -Ładne imię.-wtrącił Jarosz.-Prawidłowy wybór. Imię po najlepszym wujku.
  -Najlepszym wujkiem jestem ja!-odzywa się Igła i tak zaczęli się przekomarzać.-To co?! dzisiaj pijemy!!-krzyknął znów Ignaczak
  -A tylko mi się ważcie!-odpowiedziałam stanowczo. Spojrzeli na mnie jakby dopiero przypominając, że ja wciąż tu jestem.
  -Mamy co opijać-odezwał się Kurek-nasz Zbysio jest tatusiem. To trzeba opić i to porządnie.-uśmiecha się a pozostali twierdząco kiwają głowami.

Dobrze,że trenerzy nie rozumieją z tego nic.

  -Napijecie się jutro gdy wygracie turniej. I wtedy możecie tak zachlać mordy,że zapomnicie o tym jak się nazywacie....Proszę tylko o to byście porządnie zrobili to jutro..Dzisiaj ewentualnie jakiś kieliszek szampana i to wszystko-popatrzyłam na nich wszystkich.
  -....nooo doobra-odpowiedział smutny Igła.
  -I tak ma być. Poza tym mam nadzieję że zobaczę jutro puchar za zajęcie pierwszego miejsca.
  -Pewnie...z innym się tu nie pokażemy-dodał Pit.
  -I dobrze.

Wtedy też usłyszałam płacz dziecka. Chciałam by mi go podali,ale Zbyszek powiedział:

  -Ja się nim zajmę.

Kuba znalazł się w mgnieniu oka w ramionach taty i jak na zawołanie przestał płakać. Podeszła do mnie Monia.

  -Zmęczona pewnie jesteś.
  -Jak chyba każda kobieta po porodzie-odpowiadam
  -Powinnaś odpocząć.
  -Wiem..ale to potem.
  -Nie ma potem!-mówi i odwraca się.-Dobra chłopaki zbieramy się,bo Marta jest zmęczona i powinna odpocząć.
  -Przestań! Zostańcie jak chcecie.-dodaję
  -Nie. Ona ma rację. Prześpisz się,a my wpadniemy po meczu zanim zachlamy porządnie morde-mówi Igła,a wszyscy wybuchają śmiechem.

Chłopaki żegnają się ze mną i wychodzą. Zbyszek podchodzi i daje mi Kubusia. Jednak nie idzie a siada obok.

  -A ty?-pytam
  -Zostanę jeszcze z wami.
  -Idź. Jutro masz mecz i musisz wypocząć. Wpadniesz do nas rano...poradzimy sobie teraz-mówię i kładę mu dłoń na policzku..-No idź! Autokar czeka.

Waha się ale po chwili zbliża swoją twarz i całuje mnie.

  -Kocham cię-mówi
  -Ja ciebie też-odpowiadam.

Bartman całuje małego w główkę i mówi

  -Do jutra synku...trzymaj kciuki za tatusia by przywiózł puchar za zajęcie pierwszego
miejsca.-mówi i puszcza mi oczko.

Żegna się ze mną ostatni raz i wychodzi. Kładę Kubę do łóżeczka szpitalnego i kładę się patrząc na niego. Ma zamknięte oczka. Przyglądam się jego unoszącej się klatce piersiowej.

  -No i zostaliśmy sami skarbie. Tatuś i wujkowie wymęczyli cię dzisiaj. Widzisz w razie czego ile nianiek będziesz mieć.... Wujek Krzysiu,który przyniósł taaaakiego wielkiego misia większego od niego samego,jest jeszcze i wujek Łukasz, i drugi Łukasz i trzech wujków Michałów i wujek Bartuś i inni wujkowie. Oczy same powoli mi się zamykały więc przykryłam się kocem i zasnęłam.


                                       ____________________________________________

Przepraszam wszystkich i to bardzo. Dopadło mnie coś najgorszego co mogło dopaść osobę prowadzącą bloga czyli brak weny. Siadałam po prostu chciałam coś napisać, ale nie szło. Jeszcze raz przepraszam wszystkich. Jakoś udało mi się to napisać....to jak wyszło zostawiam wam do oceny.Długi dość rozdział, ale taki ze względu na to iż tak długo nie dodawałam nic. Mam nadzieję, że ktoś wciąż tu został i czyta to opowiadanie. Do następnego :)  który postaram się dodać po świętach (tylko nie wiem kiedy dokładnie).

Nie mogę nie wspomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Resovia ze srebrnym medalem Ligi Mistrzów!! :D Szkoda, że Skrze się nie udało wygrać tego meczu o brąz. Miałam nadzieję, że zobaczymy wszyscy dwa nasze zespoły na podium.

Do zobaczenia! :D